niedziela, 10 maja 2009

Sanktuarium

Jestem sanktuarium,
leży we mnie okruch,
jestem gwiezdnym pyłem,
jestem tornadem, jestem motylem.
Jestem Tobą i Nią,
jestem sobą i mgłą.
Jestem Tu, Ty jesteś też,
ja wiem i Ty wiesz.

Jestem, jesteś - jesteśmy,
byłem mały, będę większy.
Wiesz, jestem wszechświatem,
Ty jesteś mi siostrą, Ty bratem.

jesteś mi domem, jesteś błogością,
Ty wiesz, że jesteśmy jednością.
Wiesz, istniejemy tylko teraz,
wiem - istnieję tu tylko raz.
Wiem to ja tworzę ten świat,
co posieję, to będę zbierać.
Tu jest wszędzie, nie ma ucieczki,
nie zapomnimy - jesteśmy wieczni.

Gdzie odpowiedzi?

Gdzie się podziało to nasze Słońce,
gdzie to morze z pachnącego żaru?
Gdzie początek, wszędzie widzę końce?
Dlaczego znów muszę być katem i ofiarą?

Jakie, kochanie, widzisz rozwiązanie?
Gdzie biegną nasze ścieżki - wspólnie?
Może nie umiem być szczęśliwy?
Może taki jestem, może jestem durniem?

Może muszę odejść, umrzeć by żyć?
Może muszę pozwolić Ci odejść,
by mogła mnie gdzieś spotkać i Ty
musisz mnie wolno puścić dziś?

Stoję na rozdrożach, ale nie wiem,
czy znowu, czy tylko wciąż tutaj
jestem i miota mną bezdenny lęk,
bezdenna pustka jak najgorszy grzech?

Może muszę cierpieć = czuć życie,
może jestem gwiazdą urodzoną
już nie w nocy, a gdzieś o świcie,
może jestem myślą zbłądzoną?

Niepewności dzień kolejny,
kolejny grzech codzienny,
codzienny chaos mnie,
mnie tylu kolejny dzień.

Ja jestem legion, bo jest nas tylu,
ile w morzu straconego czasu,
ile gwiezdnego w nocy pyłu,
ile ze mną ambarasu...

ja mały JHWH

jestem jaki jestem
osądzi mnie Bóg
czy szedłem tą moją
ze wszystkich dróg

jestem jaki jestem,
ja jestem ja
Ty jesteś powietrzem
zjadam Cię w snach

ja się rozpływam,
umieram z chęci,
czy Ty jesteś Jedyna?
Czy jedynie jestem przeklęty?

Przeklęty jestem, sam się
przekląłem i lewituję wśród
życia i płynę gdzie nie chcę
i ufam Bogu tych wód

Ufam temu Bogu, muszę
zaufać sobie, bo się uduszę
obiecuję wygrać, przerwać katusze
tylko zatrzymując się - wyruszę

Wyruszam, idę do
siebie idę
do Ciebie

Idę
do kosmicznego tancerza,
który nas wyśnił i utkał
z możliwości i zamierzań
do godziny naszego spotkania

Zmierzam do Drzewa Życia,
by ze swojej siły i dobrych dni
wyśpiewać i rozmalować
się w gwiezdny pył

By spotkać Cię pod tym drzewem,
gdzie stoi dom na jednej nodze;
by połatać wszystkie dziury w niebie,
by się ogrzać przy życia wodzie.

Tolerancja nie oznacza poparcia

Tolerancja nie oznacza poparcia. Tolerancja oznacza pozwolenie osobie, której poglądy nie zgadzają się z naszymi, na realizację jej własnych wartości i przy założeniu, że z tego powodu nie dzieje się nam lub komukolwiek krzywda.
Nie popieram np. prostytucji, ale nie dzieje mi się krzywda - ponieważ, ani w ten sposób nie pracuję, ani też nie bywam klientem. Nie popieram heroinistów w ich nałogu, ale nic mi do tego. W tych sytuacjach krzywdzą się sami zainteresowani, a tego nie możemy im zabronić. Nie popieram związków homoseksualnych, ale nic mi do tego. Nie popieram komunistów, ani narodowców, ale dopóki działają zgodnie z prawem nie mogę zrobić nic poza akceptacją tego faktu.
Wielu zjawisk nie popieram, część z nich toleruję. Pojawia się jednak problem - do którego momentu powinienem pozwalać działać w mojej obecności osobom, których zachowanie godzi w moje poglądy, choć mieści się w zakresie zjawisk, które akceptuję lub uważam, że powinienem (równego stopnia tolerancji wymagam od przeciętnego, teoretycznego człowieka, również dla moich poglądów). Stosując zasadę "wolności do", pozwalam innym na realizację własnych osobowości i celów dopóki mnie nie krzywdzą. Jeśli krzywdzą mnie każdy przejawem aspektu, którego nie popieram? Do jakiego stopnia mam to znosić? W grę wchodzi tutaj subiektywna ocena - moralność - subiektywne wyznaczanie w jakim stopniu dana czynność jest niekrzywdząca. Każdy ma więc własny zakres wolności, na który pozwala sobie (ergo w takim samym stopniu powinien być tolerancyjny). A co z tymi, którzy nie pozwalają sobie i nie chcą pozwolić innym? W jaki sposób, na jakiej zasadzie dochodzić swoich praw u takich ludzi? Ten, kto znalazł rozwiązanie powinien dostać Nobla.

O seksualności

Moim skromnym zdaniem, na świecie panuje obecnie zamęt. Wiadomo, że jedno przeciwieństwo, jedna skrajność rodzi drugą. Z chaosu wyłoni się porządek.
Przez wieki ludzie postępowali zgodnie ze swoją naturą, społeczeństwo nakazało stłumić niektóre odruchy. Na przykład nasze polskie społeczeństwo do niedawna było bardzo pruderyjne, o seksie nie rozmawiano w towarzystwie - co najwyżej opowiadano sprośne kawały. Seks był tabu. Moralność, starsi uczestnicy kultury, religia - wszystko to nakazywało tłumienie seksualności. Wywoływano w nas poczucie winy, kiedy myśleliśmy o tej części ludzkiego życia. Okaleczono nas, implikując nam w psychice sędziego, który potwierdza nam to, co sądzi społeczeństwo - mianowicie, że seks jest zły, że jest jakimś przywilejem, na który można sobie pozwolić tylko po ślubie, że ma służyć jedynie do przedłużenia gatunku. Wstyd, jest czymś szkodliwym - nie chcę żeby to odczytano skrajnie, ale wstyd, który narzuca nam nasza kultura jest zły i krzywdzący, potęguje to, co miał tłumić. Zakazany owoc smakuje najlepiej - czasami smakuje jedynie dlatego, że jest zakazany. Restrykcje powodują i spowodują wybuch seksu.
Jesteśmy istotami cielesnymi, jest to fakt, jest on boleśnie niezaprzeczalny. Dlaczego nasza kultura każe nam się tego zaprzeć? Nie możemy się temu przeciwstawić, dlaczego więc mamy tego nie zaakceptować? Pogódźmy się z tym - trudno, mamy ciała. Ciała, które mają swoje fizyczne potrzeby - snu, pożywienia, utrzymywania stałej temperatury (np. poprzez stosowanie odzieży), ochrony przed fizycznym uszkodzeniem i wreszcie (least but not last) seksu. Z tego, że mamy ciała wynika jednoznacznie (żeby nie powtórzyć sformułowania "boleśnie niezaprzeczalnie"), że potrzebujemy seksu. Wszystkie istoty żywe, posiadające materialne ciała, rozmnażają się. Te, które są trochę bardziej skomplikowane (już od drożdży, jeśli się nie mylę) robią to poprzez seks, a w miarę zbliżania się do szczytu drabiny ewolucji, czerpią z tego przyjemność (orangutany, szympansy, goryle... i człowiek). Nie będzie błędem, jeśli stwierdzę, że (w skali globalnej - międzygatunkowej) wszystko i wszyscy się pieprzą! Seks widać wszędzie! Jest to naturalna, nieodłączna cecha sprzężona z faktem bycia materialną istotą żywą. To są fakty! Nic dobrego nie wynika z zaprzeczania faktom. Co dobrego wyniknie, jeśli ktoś zaprzeczy zjawisku grawitacji - że po wyskoczeniu z dziesiątego piętra nie zderzy się śmiertelnie z chodnikiem? Co dobrego wyniknie z przeczenia temu faktowi, że seks jest dla człowieka naturalny?
Ale posiadanie ciała to tylko jedna strona medalu - błąd popełniają Ci, którzy na nim poprzestają. Istnieje dusza. Ten fakt może potwierdzić dla Ciebie tylko Twoja własna - nie ma innego, naukowego dowodu - nauka tutaj nie sięga, choć ludzie wierzący w naukę twierdzą, że jest jedynym słusznym narzędziem poznania. Niestety nie, to nie jest takie proste - nauka ma zastosowanie tylko do fizycznej rzeczywistości i praw nią rządzących. Im więcej sił niematerialnych, tym nauka jest bardziej bezradna. Najprostszy przykład - psychiatrzy, filozofowie, ontologowie, kognitywiści - wszyscy starają się stworzyć teorię ludzkiego umysłu bez akceptacji faktu istnienia duszy - teorie, w których coraz trudniej znaleźć błąd logiczny, ale czy gdybyśmy nie rozumieli faktu grawitacji, to umielibyśmy zaprzeczyć teorii, że istnieje w atmosferze siła, która spycha nas w kierunku Ziemi (zamiast siły, która nas do niej przyciąga), a jeśli już mowa o grawitacji - naukowcy wiedzą jak działa, ale nie dlaczego. Im głębiej w duszę, tym bardziej nauka się rozmywa i nie można zastosować jej praw, to rzeczywistość duszy. Celowo też użyłem sformułowania "ludzie, którzy wierzą w naukę" - są tacy, którzy wierzą, że dzięki nauce mogą poznać i zrozumieć wszystko - Ci są nawet gorsi od kapłanów, bo tą wiarę nazywają wiedzą.
Jesteśmy pełni podziwu dla naszych przodków - dla naukowców oświecenia, pozytywizmu. Dla materialistów, dzięki którym zaczęliśmy wykorzeniać zabobony i zdobywać konkretną, sprawdzoną doświadczalnie wiedzę. Dzięki nim powstała dzisiejsza nauka w jej obecnym kształcie. Ale nauka już nie wystarcza - uczenie człowieka posługiwania się bronią bez uświadomienia moralnego spowoduje, że będzie strzelał do ludzi jak do ruchomych celów. Smoczek, który jest dobry dla niemowlęcia - starszemu dziecku wykrzywi zgryz. Wyłącznie naukowo-materialistyczne podejście jest już przestarzałe, archaiczne, szkodliwe, niewystarczające, nie spełnia funkcji. Ludzkość potrzebuje już innej drabiny rozwoju - to my kształtujemy teraz ewolucję naszego gatunku. Poleganie wyłącznie na nauce jest tak samo szkodliwe, jak jej odrzucenie. Faktem jest, że mamy ciała. Twoja własna dusza potwierdzi, że istnieje, a jeśli nie, to jesteś, człowieku, chory, a choroby duszy są gorsze od chorób ciała.

Wstyd nie wynikający z naszych przekonań (nie narzuconych przez kulturę, ale wybranych świadomie) jest szkodliwy, ale nie popadajmy w skrajności - wierzę w zwykłą ludzką przyzwoitość. Ludzie często mają tendencję do miotania się od jednej skrajności do drugiej. Jesteśmy niewolnikami skrajności. W naszym społeczeństwie pełno jest paradoksów - od kobiety wymaga się, żeby była pociągająca, zmysłowa i naładowana seksem, ale jest to dziedzina życia, która jest jej przeznaczona dopiero po ślubie albo szybko dostanie łatkę - Puszczalska. Od mężczyzn wymaga się skrajnej fizyczności - dużych mięśni, dużych rozmiarów penisa i sprawności seksualnej buhaja, jednocześnie wymagając wrażliwości i empatii. Faktem jest jednak, że w procesie ewolucji oddalamy się od naszych zwierzęcych przodków - stajemy się i chcemy się stać bardziej mężczyznami, a mniej zwierzętami. Ci, którzy tego nie rozumieją, opóźniają proces uduchowienia wrzucają nas do innego worka - razem z homoseksualistami.
Jeśli mężczyzna wykazuje dużą aktywność seksualną, mając równie duże potrzeby seksualne bardzo łatwo może być uważany za zwierze ogarnięte seksem. Temu samemu mężczyźnie ukazującemu wrażliwą stronę zostanie przypięta łatka - "ciota". Społeczeństwa targają nami poprzez skrajności, a my godzimy się na to. Uznajemy niepisane prawa kultury - oddajemy innym ludziom władzę nad sobą. Już dość robienia tego, czego chcą od nas inni - każdy z nas jest tu po to, by być sobą. Gwarantuję, że wtedy poprawiłoby się życie na Ziemi - szczęśliwi ludzie nie bywają źli. Prawdziwe szczęście można osiągnąć tylko przez osiągnięcie harmonii, zjednoczenie duszy i ciała dzięki umysłowi. Naszym celem na przyszłość musi być tak samo jak połączenie duszy i ciała przez umysł, tak również zjednoczenie nauki i religii przez filozofię i antropologię kulturową.
Tak samo, jak wyrośliśmy z tej przestarzałej moralności, tak samo wyrastamy z obecnej, dogmatycznej, skostniałej, urzędowej religii. Koniec. Od teraz każdy powinien wziąć odpowiedzialność za swoją duszę na siebie! Ludzie chętnie pozbywają się odpowiedzialności, zwłaszcza tej najtrudniejszej i najważniejszej - za własną duszę. Kapłani jako kasta wykształcili się już dawno - już dawno zaczęli to wykorzystywać. I to jest właśnie najcięższy zarzut przeciwko nim - zachęcają i utwierdzają w rezygnowaniu z samodzielnego zbawiania się, ale jest to niemożliwe - każdy umiera sam. Wspaniały nauczyciel pokazał nam jak można się zbawić - Jezus Chrystus od początku żył życiem zbawionego, przebudzonego. On jest drogą - nie powinniśmy poprzestawać na dziękowaniu mu za zbawienie - On wykonał tylko połowę - pokazał, że jest to możliwe i jaka droga do tego wiedzie. Druga połowa zadania należy do Ciebie i nie może jej wykonać nikt poza Tobą, bo to jest właśnie wolna wola, a Bóg szanuje Twoją wolną wolę. On tak szanuje naszą wolną wolę, że pozwolił na męczeńską śmierć swego boskiego Syna w śmiertelnym, ludzkim ciele i o bosko-ludzkim umyśle. Musimy pojąć, że tkwi w nas tak wielka siła - wolna wola i odpowiedzialność za jej wykorzystanie. To wielki zaszczyt, wielka szansa i ogromne zagrożenie - możemy osiągnąć powszechny pokój i wieczne szczęście, ale też możemy doprowadzić do własnej zagłady.