piątek, 13 czerwca 2008

Piątek, 13

Jest coś pięknego w tym zadowoleniu, w tej bezbolesności, w tych znośnych, przyczajonych dniach, kiedy ani ból, ani rozkosz nie mają odwagi krzyczeć, kiedy wszystko tylko szepcze i skrada się na palcach. Niestety ze mną jest tak, że źle znoszę uczucie zadowolenia, szybko staje mi się ono nienawistne i wstrętne i pełen rozpaczy muszę szukać innych temperatur, o ile to możliwe, w rozkoszy, a w razie konieczności - również i w cierpieniu. Jeśli przez jakiś czas nie doznałem ani rozkoszy, ani bólu i oddychałem letnią, mdłą i znośną atmosferą tak zwanych dobrych dni, wtedy dziecinną moją duszę ogarnia tak ogromny smutek i taka żałość, że zardzewiałą lirę wdzięczności ciskam sennemu bożkowi zadowolenia w sytą twarz, wolę bowiem czuć w sobie prawdziwie diabelny ból niż zdrową temperaturę pokojową. Wtedy rozpala się we mnie dzika żądza mocnych wrażeń, żądza sensacji, wściekłość na wymuskane, płaskie, unormowane i wysterylizowane życie i obłędna chęć zniszczenia czegoś, na przykład domu towarowego albo katedry, albo siebie samego; chciałbym wtedy popełnić jakieś zuchwałe głupstwa, zedrzeć peruki paru czczonym bożyszczom, zaopatrzyć paru zbuntowanych sztubaków w wymarzony bilet do Hamburga, uwieść małą dziewczynkę lub skręcić kark kilku przedstawicielom mieszczańskiego ładu. Gdyż przede wszystkim najszczerzej nienawidziłem, brzydziłem się i przeklinałem zadowolenie, zdrowie, wygodnictwo, ten wypielęgnowany optymizm burżuja, tę tłustą, prosperującą hodowlę wszystkiego, co mierne, normalne, przeciętne.

(Herman Hesse "Wilk stepowy")

Pogmatwałem się...

czwartek, 12 czerwca 2008

Zatonięcie

Oczywiście nie chcą pływać! Urodzili się przecież dla ziemi, nie dla wody. I oczywiście nie chcą myśleć, gdyż stworzeni zostali do życia, a nie do myślenia! Tak, a kto myśli i kto z myślenia czyni sprawę najważniejszą, ten wprawdzie może w tej dziedzinie zajść daleko, ale taki człowiek zamienił ziemię na wodę i musi kiedyś utonąć.

(Herman Hesse "Wilk stepowy")

Nie umiem opisać uczuć, które rozdzierają mnie teraz, rozdzierały już nieraz wcześniej i prawdopodobnie będą ze mną zawsze. Myślenie. Straszna, podła, niewdzięczna rzecz. Kiedy stałem się taki oziębły? Gdzie pozostawiłem uczucia, które mogłyby mnie łączyć z jakimś stadem? Nie mam stada. Nie umiem być w stadzie. Nie chcę być samotny, nie chodzi mi o to, choć nie do przecenienia są te chwile, które są tylko dla mnie. Jestem narcyzem? Nie wiem, chyba nie. Wszystko jest pozbawione wartości. Nawet jeśli coś niesie mi ból, jest mi obojętne, dopóki mnie nie ogranicza. Nie wierzę w naukę. Nie chcę mieć zbyt dużo wspólnego ze społeczeństwem. I ciągle szukam. Czego? Czy już do końca życia będę się zastanawiał? To chyba nie jest żadna rzecz materialna. Czy to jest kobieta? Nie wiem. Najprawdopodobniej jest to stan świadomości. Stan, w którym znajduję się teraz, a każdy człowiek, każdy lekarz nazwałby normalnym, jest dla mnie nienormalny, nienaturalny. Czuję się niekompletny, niepełny, niedoskonały, może niedorozwinięty. Co wywołuje we mnie ten niepokój? Nie jest to niepokój o coś lub o brak czegoś, to bardziej cecha charakteru, cecha charakterystyczna. Jestem niepokojem, a równocześnie mój nieograniczony spokój jest w Panu. Jestem zwątpieniem, choć w nic nie wierzę, tak jak w Boga. Jestem smutny, choć Cieszę się w duchu Panem. Lubię ludzi i chciałbym ich wszystkich kochać, ale nie potrzebuje ich towarzystwa, nie robi to na mnie wrażenia. Co powstrzymuje mnie przed samobójstwem? To, że żyje się raz i każda chwila jest jedyna. Chciałbym to w końcu pojąć i zastosować w życiu. Bezrozumne działanie jest szkodliwe, dlatego nie działam. Czekam? Bywają momenty kiedy jestem absolutnie pewny siebie. Gdyby cały świat wyzwał mnie na pojedynek na pewność siebie poszedłbym na to od razu i wynik wcale nie byłby z góry wiadomy. Miewam też momenty, że nie chce mi się żyć. Nie, nie szukam śmierci, tylko nie mam siły/ochoty by żyć. Miewam też chwile, że cieszę się życiem, ale wciąż jestem wilkiem stepowym. Przetrwam jak bakteria - wytworzę wokół siebie powłokę i będę miał własny świat, w którym nikt i nic mi nie zagrozi. Co to za uczucie, które rozdziera mi serce? Czasami mam wątpliwości czy doświadczam prawdziwych uczuć. Czy bywam zimnym skurwielem? Czy jestem zimnym skurwielem?

wtorek, 10 czerwca 2008

Jah is near

Daleko odszedłem,
i nie wiem, gdzie jestem,
już nie wiem
kiedy w morzu pływałem.
Nie wiem, jak to się stało,
chciałem tylko tak żyć,
by mi życia nie ubywało.

Teraz w innym czasie,
w miejscu dziwnym tak,
wciąż nieśmiało dotykam życia.
Wciąż nie do końca je żyję...
nie wiem jak brzmi jego smak.
Muszę je najpierw zobaczyć,
nie mogę się bać.

Znalezione... nie kradzione

Kiedy można zaznać słodyczy cnót? Gdy się zaznało goryczy grzechów. Kiedy można zrozumieć cały sens spokoju? Gdy się wie co znaczy niepokój i lęk. Kiedy można łaknąć Boga? Gdy się zasmakowało diabelstwa. Kiedy można pokochać proste życie? Gdy się otarło o śmierć. Kiedy można ocenić jadło, odzież, wierzchowce, wymię krowy, piękno tkaniny i dotyk delikatnej serży? Gdy się płonęło dzień i noc w rozpaczy, bólu i najwyższej trwodze. Kiedy wreszcie można uznać trwałość pewnych wartości? Gdy się spadło na dno, gdzie już nic nie jest trwałe i nic nie jest warte...

(fragment tekstu z książki A.Szczypiorskiego "Msza za miasto Arras")

niedziela, 1 czerwca 2008

Co dalej?

Panie, nie wiem, w jaki sposób mam być Twoim narzędziem. Chyba nie radze sobie teraz. Może mnie to czegoś nauczy. Wierze, ze jest tak, jak powinno być, chyba, że coś gdzieś sknociłem. Ufam Ci panie, ale sobie nie za bardzo. Jak mam zaufać sobie? Nie umiem w znaleźć w sobie siły, by robić te wszystkie codzienne rzeczy w moim życiu. Czy to oznacza, że mam coś zmienić? Chyba potrzebuję jakiejś zmiany... Panie, a jeśli w swoim zaślepieniu nie widzę Twoich wskazówek? Może mam przeżyć powoli, spokojnie i sumiennie to moje życie... Znając życie, czekam na niespodzianki... :)